wtorek, 11 listopada 2014

Kulinarne podróże - Paryż, La Caféothèque

Dzisiaj przedstawiam Wam bardzo ciekawą alternatywę dla Mc Café i Starbucks w bardzo turystycznej dzielnicy Paryża. Kilka minut od metra Saint Paul przy Sekwanie znajduje się La Caféothèque. O miejscu powiedziała mi koleżanka, która zaopatruje się tam w ziarna kawy. Wczoraj akurat byłam w okolicy, więc wybrałam się do tej jak się okazało bardzo znanej paryskiej kawiarni. To miejsce gdzie nie tylko można napić się dobrej kawy, ale także uczestniczyć w kursach dla baristów! Pełną ofertę i szczegółowe informacje można znaleźć na stronie internetowej. Ja trafiłam tam w poniedziałkowe popołudnie. Kawiarnia była pełna. Wraz z moją towarzyszką miałyśmy dużo szczęścia, że akurat zwolniło się miejsce na kanapie. Miejsce jest tak popularne, że ludzie są gotowi czekać na stolik. 


Co oferuje La Caféothèque? Przede wszystkim kawę. Do wyboru jest kilkanaście różnych rodzajów. Widziałam w karcie opcję menu degustacyjnego w postaci trzech różnych kaw w cenie około 7 euro. Jak wiadomo, ja się na kawie nie znam, więc te wszystkie wyszukane nazwy mi nic nie mówią. Wzięłam zatem to co lubię - cappuccino. Jak na Paryż cena była standardowa - 5 euro. Kawą można się cieszyć w towarzystwie jakiegoś dobrego wypieku - ciasto, ciasteczka, croissant. Są również opcje lunchowe, ale z tego co widziałam, większość klientów koncentrowała się na kawie. 





Wystrój jest bardzo przyjemny i ciepły. Do wyboru są trzy sale. Polecam pierwszą po prawej stronie od wejścia z bardzo wygodną kanapą. Obsługa uprzejma i bardzo pomocna. Jeżeli nie mówicie po francusku to nie ma się czym przejmować. Personel z chęcią pomoże wam rozszyfrować francuskie menu i doradzi jaka kawa będzie dla was najlepsza. W La Caféothèque możecie kupić kawę w ziarnach albo mieloną na miejscu do waszych domowych ekspresów - kilkanaście różnych rodzajów, więc jest w czym wybierać. Myślę, że jest to bardzo fajne i klimatyczne miejsce! 





La Caféothèque
52, rue de l’Hôtel-de-Ville 
75004 Paris


wtorek, 4 listopada 2014

Kulinarne podróże - Le Coutume café, Paryż

Le Coutume café to jedno z najmodniejszych miejsc w Paryżu jeżeli chodzi o kawę. Podobno. Skąd o nim wiem? Nie wiedziałam do zeszłej niedzieli. Trafiłam tam przez kompletny przypadek. Razem z koleżanką szukałyśmy miejsca na lunch no i jakoś sobie przypomniała, że kiedyś była w "takim fajnym miejscu". No i chyba przyznam jej rację. Miejsce faktycznie jest fajne, ale chyba lepiej pasuje tu określenie "trendy". Le Coutume café to typowe miejsce, w którym się "bywa".  Klientela jest ładna i w większości francuska (to ostatnie to zawsze dobry znak jeśli chodzi o gastronomię w Paryżu). Miejsce znajduje się w mojej dzielnicy, więc zaczęłam się zastanawiać ile jeszcze podobnych miejsc jest w VIIe arrondissement, o których nie mam bladego pojęcia.  



Ale wracając do samej kawiarni. Specjalizacją la maison jest kawa - wszystko co serce zapragnie plus ziarna palone własnoręcznie. Jak już pisałam ostatnio, nie jestem ekspertem kawowym, więc nie będę tutaj jakiś pseudo inteligentnych wywodów pisać na ten temat. Kawa jest na prawdę dobra i myślę, że prawdziwi kawosze nie będą zawiedzeni. W ciągu tygodnia Le Coutume serwuje śniadania i lunch oraz tradycyjną opcję kawa plus ciacho. W weekendy kawa plus ciacho zostaje, ale w towarzystwie brunchu. Ja wylądowałam tam w niedzieli, więc natrafiłam na menu brunchowe. Do wyboru są trzy opcje - brunch les ogres, brunch detox veggie i brunch coutume Bresil. Każdy składa się z przystawki+danie główne+sok+gorący napój. Ja wybrałam opcję coutume Bresil



Na przystawkę dostałam słodki serek z avocado z karmelem i owocami (mistrzostwo), a potem talerz obfitości - owoce morza, filet z tuńczyka, smażone ptysie, ryż z fasolą i sos z papai. Brzmi dobrze? Było dobrze! Wszystko było pyszne, szczególnie owoce morza i ryba, które były świeże i na prawdę bardzo dobrej jakości. Jedyne co mi nie do końca smakowało to te dziwne smażone ptysie. Jakieś suche to było. Do tego był świeżo wyciskany sok z pomarańczy, ananasa, mango i marakui. No i kawa. Ja wybrałam latte, jako że jestem tradycjonalistką kawową. Moja towarzyska wybrała brunch numer dwa, czyli jogurt z muesli i danie główne w postaci polenty z warzywami z wody. Nie wjechałam swoim widelcem w jej talerz, więc nie wiem czy było równie dobre jak moje, ale jej smakowało, a jest tzw. foodie, więc myślę że też było dobrze! Brunch les ogres to z kolei typowe śniadanie amerykańskie, czyli jajko, bekon, ziemniaki, kiełbaska i toast, do tego deser w postaci francuskich ciasteczek. 



Wszystko więc było miłe i piękne... oprócz ceny. Brunch to wydatek w granicach 25-30 euro, więc raczej prędzej od Święta niż jako stała opcja. Ogólnie Le Coutume to na prawdę ciekawe miejsce. Jedzenie jest bardzo dobre, a kawiarnia przyjemna - wystrój trochę industrialny z białymi kafelkami. Ma w sobie coś ze starej apteki. Dużo osób pewnie stwierdziłoby, że to miejsce hipsterskie, ale sama już nie wiem co to słowo w ogóle znaczy.  Ja w każdym bądź razie byłam zadowolona i myślę, że na pewno wrócę tam na opcję kawa plus ciacho! 




Le Coutume café
47 Rue de Babylone
75007 Paris



wtorek, 28 października 2014

Kulinarne podróże - Karsmakers Coffee House, Bruksela

Po dość długiej przerwie postanowiłam powrócić do mojego małego bloga. Przepisów na razie nie będzie, bo... nie mam kuchni. Nawet nie jest tak źle. Jak trzeba to i tylko z mikrofalówką można żyć. Postaram się koncentrować na fajnych miejscówkach w Paryżu i innych miastach, które będę miała okazję zobaczyć. Niekoniecznie tylko związanych z tematyką kulinarną. Zobaczymy! 


Zeszły tydzień spędziłam w Belgii i będąc w Brukseli natrafiłam na super kawiarnię z bagelami i pyszną kawą! Miejsce nazywa się Karsmakers i znajduje się na przeciwko Europarlamentu, więc w godzinach lunchowych pojawia się tam dość spora ilość krawacików. Jak tam trafiłam? Spytałam moich hostów z Couch Surfingu o dobre miejsce na lunch no i wychwalali Karmskaers, więc razem z koleżanką stwierdziłyśmy, że no przecież musimy tam iść jak jest tak dobrze. No i poszłyśmy. Była to bardzo dobra decyzja, nie tylko dlatego, że belgijska pogoda jest dość niesympatyczna i akurat padał deszcz i było zimno.



Natrafiłyśmy na dość spory tłum, wiec musiałyśmy swoje odczekać. Kawiarnia jest dość obszerna, więc udało nam się dorwać miejsce siedzące mimo dość sporego ruchu. Zamówiłyśmy po bagelu i kawie. Ja wybrałam wersję z szynką serrano, mozzarellą i pesto, a Hanna z serem kozim. Do wyboru były trzy rodzaje pieczywa - zwykłe, z sezamem oraz cynamonowe z rodzynkami. Zauroczyłam się tym ostatnim, ale w końcu rozsądek mi powiedział, że może nie do końca spasuje do mojej kanapki, więc padło na sezam. Ceny oscylowały koło 7-8 euro za kanapkę i 2-3 euro za kawę. 



Jak bagele wypadły smakowo? Mi bardzo spasowały! Pieczywo było świeże i chrupkie a dodatki nałożone hojnie. Kawa również smakowała. Żaden ze mnie ekspert kawowy, więc nie wiem czy była palona na miejscu, organic, arabica, rubusta czy jeszcze coś innego. Moje kubki smakowe były zadowolone, a i pianka była kremowa tak jak lubię. Obsługa bardzo miła, pomocna, świetny poziom angielskiego, co nie dziwi biorąc pod uwagę lokalizację i klientelę. Ogólnie bardzo fajne miejsce na lunch, więc następnym razem jak będziecie zwiedzać Europarlament, wpadnijcie tam na co nieco. Widziałam w gablotce bardzo apetyczne ciasta, więc możecie wybrać to miejsce także na opcję kawa plus ciastko (ceny ciast oscylowały koło 3 euro). Dajcie znać czy wam smakowało!




Karsmaker Coffee House
Trierstraat 20
1050 Elsene
www.karsmakers.be


sobota, 15 marca 2014

Kulinarne podróże - Paryż, Chez Papa

Dzisiaj jeden z ostatnich postów na temat mojej lutowej wycieczki do Paryża. Mojego ostatniego wieczoru wybrałyśmy się z Karoliną na kolację do Chez Papa -  miejsca specjalizującego się w kuchni południowo-zachodniej Francji. Restauracja ma kilka filii w obrębie miasta i aglomeracji. My wybrałyśmy adres w Arcueil, dosłownie 5 minut piechotą od mieszkania Karoliny. Wystrój restauracji był bardzo przyjemny, utrzymany w kolorystyce brązowo-bordowej. Jak w każdym szanującym się paryskim lokalu stoliki były maciupeńkie. Siedziałyśmy przy dwuosobowym i w pewnym momencie musiałyśmy się nieźle nagłowić, żeby wszystko na nim zmieścić.  Mam świadomość, że wynika to z kwestii materialnych. Im więcej stolików napchamy, tym więcej gości, tym więcej pieniędzy. Chociaż myślę, że dla osoby nieprzyzwyczajonej do takich warunków, stykanie się łokciami z osobą, siedzącą przy stoliku obok, może być trochę niewygodne. Co kraj to obyczaj.

No ale, przejdźmy do najważniejszego, czyli jedzenia! Tak jak pisałam wyżej, Chez Papa oferuje kuchnię południowo-zachodnią. W porównaniu z tradycyjną kuchnią francuską, która jest dość lekka, ta jest ciężka - ziemniaki, śmietanowe sosy, zapiekany ser. Wprost idealnie na polskie smaki :) Na dobry początek zamówiłyśmy sobie aperitif, do którego podano pyszne oliwki w pomidorowej zalewie. 




Postanowiłyśmy wziąć jedno danie główne z sałatką i zjeść na pół. Dla Karoliny nie była to pierwsza wizyta w tej restauracji, więc wybór był trochę łatwiejszy. Padło na zapiekankę z cielęciną, ziemniakami, sosem grzybowym i serem. Sałatkę wybrałyśmy z sezonowaną szynką i grzankami obficie zapieczonymi kozim serem. Porcje były na prawdę spore. Szczególnie zapiekanka była wręcz ogromna i bardzo sycąca. No i pyszna! Pieczone ziemniaki, kremowy sos i ser to połączenie, które zawsze wychodzi. I bardzo łatwe do powtórzenia w domu.



Po przebrnięciu przez taką ilość jedzenia byłyśmy nieźle najedzone, ale ja stwierdziłam, że bez deseru nie idę. Jestem wyznawcą teorii zapasowego żołądka deserowego. Człowiek niby jest pełny, ale na deser miejsce się zawsze znajdzie. Przynajmniej ja zawsze znajdę. Jako, że jestem chyba jednym z największych fanów karmelu na świecie, wybrałam krem karmelowy. Podany był z ciasteczkiem speculoos. Właśnie dla takich rzeczy istnieje żołądek deserowy! Karolina wzięła kompozycję sześciu mini deserów i kawy. Takie małe menu degustacyjne z crème brûlée, makaronikiem, gałką lodów waniliowych, ciastkiem czekoladowym, ciastkiem speculoos i bitą śmietaną. Muszę przyznać, że prezentowało się to wyjątkowo uroczo. Idealne dla osób, które nigdy nie wiedzą co wybrać. 



Chez Papa podbiło moje serce. Już planuję wizytę w jednej z pozostałych, paryskich filii podczas mojego kolejnego pobytu pod koniec maja. Jeszcze tyle rzeczy do spróbowania! Szczerze polecam! Jeżeli chodzi o ceny to jest przystępnie jak na stolicę Francji. Dwie osoby objadły się niemiłosiernie za 60 euro (aperitif, dwa dania główne, karafka wina i dwa desery). Na stronie internetowej można znaleźć adresy wszystkich lokali i przejrzeć menu.  



Chez Papa
99 Avenue Aristide Briand
94110 Arcueil
dobrze o rezerwację


środa, 12 marca 2014

Waniliowe brioszki z dżemem malinowym

Dzisiejszy przepis uskuteczniłam na Dzień Kobiet. Taki mały prezent sama dla siebie, a co tam? Brioszki z ciasta drożdżowego to idealna opcja na śniadanie. Są zaskakująco sycące. Ja po jednej miałam dosyć siły żeby dwie godziny na siłowni ćwiczyć, więc przyznam, że są dobrym źródłem energii. Jako nadzienie można użyć innego dżemu, de facto każdy, który akurat mamy w lodówce. Podczas pieczenia doznałam olśnienia, że idealnym składnikiem byłaby nutella albo masło orzechowe. Zostawiam tą opcję na następny raz! Brioszki są oczywiście najlepsze w dzień pieczenia, ale można je spokojnie zamrozić. Ja tak właśnie zrobiłam, bo napiekłam ich 8, a mieszkam sama, więc zanim bym je zjadła, uschłyby na wiór. Przed pieczeniem posypałam je cukrem, który się trochę przypalił, dlatego takie ciemne z góry... Nie zawsze wychodzi tak jakbym chciała ;) Przepis pochodzi z książki Wypieki  Anneka Manning.


Składniki:
(8 sztuk)

340 g mąki pszennej
7 g suszonych drożdży
37 g cukru
1 łyżeczka soli
65 ml letniej wody
skórka z jednej pomarańczki
miąższ z 1 laski wanilii
3 jajka
115 g miękkiego masła
dżem malinowy - ok. 1 łyżeczka na brioszkę
1 roztrzepane żółtko

Przygotowanie:

Do miski wsyp 75 g mąki, drożdże, cukier, sól, letnią wodę i mieszaj aż składniki stworzą gładką masę. Dodaj skórkę z pomarańczy i wanilię. Wbijaj kolejno po jednym jajku, dobrze mieszając. Wsyp 150 g mąki i wyrób do gładkości.

Powoli dodawaj masło. Kiedy składniki będą dobrze połączone, dodaj resztę mąki. Wyrabiaj do uzyskania gładkiego, elastycznego ciasta. Ja na początku mieszałam łyżką, a potem ugniatałam w dłoniach.

Miskę z wyrobionym ciastem przykryj folią spożywczą i odstaw w ciepłe, nieprzewiewne miejsce do podwojenia objętości. Po tym czasie, spłaszcz ciasto dłońmi i ponownie odstaw do podwojenia objętości w ciepłe, nieprzewiewne miejsce. U mnie ciasto wyrastało na parapecie nad kaloryferem. 

Uderz ciasto, aby pozbawić je powietrza.  Podziel na 8 części, z których uformuj kulki. W każdej zrób palcem otwór i napełni go dżemem. Zaklej otwór, tak aby nadzienie nie wypływało. Każdą kulkę włóż do papierowej foremki do muffinów (sklejoną stroną w dół). Umieść kulki w specjalnej blasze do pieczenia muffinów. Przykryj płócienną ściereczką i odstaw do wyrośnięcia w ciepłe, nieprzewiewne miejsce na pół godziny.

Brioszki posmaruj z góry roztrzepanym żółtkiem. Piecz 20 minut przy 180 stopniach C. Studź na metalowej kratce.  






piątek, 7 marca 2014

Kulinarne podróże - paryskie makaroniki

Dzisiaj znowu zabieram Was do Paryża! Jedną z pozycji na naszej kulinarnej liście były słynne makaroniki. Na początku chciałyśmy odwiedzić tylko Ladurée jedną z najsłynniejszych paryskich kawiarni, w której można wybierać spośród kilkunastu smaków tych słynnych migdałowych ciasteczek. Moja koleżanka Amanda, która od kilku miesięcy mieszka we Francji, poleciła nam jednak inny adres - Pierre Hermé. Postanowiłyśmy z Karoliną, że nie ma co się ograniczać i odwiedziłyśmy oba miejsca ;) Na początku padło na Pierre Hermé. Cukiernia ma kilka sklepów w obrębie Paryża, a także stoisko w najbardziej znanym domu towarowym w mieście - Les Galeries Lafayette. My wybrałyśmy salon na Avenue de l'Opéra. Wszystkie adresy są do sprawdzenia na stronie internetowej


Przypadek chciał, że tego dnia były akurat Walentynki, więc w sklepie było dość tłoczno. Francuscy mężczyźni kupujący na ostatnią chwilę ciastka dla swoich dziewczyn lub chłopaków. Stojąc w kolejce miałyśmy przynajmniej czas, żeby zdecydować się na smaki. Padło na wanilię, karmel, orzech i różę z imbirem. Cena za jeden to 2,05€.  





Jak się pewnie domyślacie były nieprzyzwoicie dobre. Moim faworytami zostały wanilia i karmel. Ciastka były bardzo delikatne, a krem rozpływał się w ustach. Plus za na prawdę dużą ilość nadzienia. Szkoda tylko, że są tak małe. Mogłabym zjeść dziesięć i dalej mieć ochotę na więcej. Powinni wprowadzić do oferty wersję "plus size" - jeden duży makaronik o średnicy 10 cm :)
 

Następnie ruszyłyśmy w stronę Ladurée. Cukiernia również ma kilka oddziałów, ale ten największy znajduje się przy jednej z najsłynniejszych ulic świata - Avenue des Champs-Élysées. Tam również czekała na nas sporej wielkości kolejka. Chociaż szczerze to tylko raz widziałam, żeby nie było tam dużej ilości ludzi i było to w godzinach wieczornych na chwilę przed zamknięciem. Klientami zajmowało się kilku sprzedawców, więc po jakiś 10 minutach nadeszła nasza kolej. Wybrałyśmy owoce lasu z jaśminem i czekoladę z kokosem. Koszt jednego to 1,85€ (2,50€ jeżeli chcemy zjeść na miejscu). 








Makaroniki były zdecydowanie gorsze niż te od Pierre Hermé. Nadzienie miało konsystencje dżemu a ciasto było jakby cieńsze. Czekoladowo-kokosowy z kolei miał środek o konsystencji gumowatej, dalekiej od aksamitnego kremu. Niestety Ladurée chyba trochę za bardzo opiera się na renomie. 

Ja i Pierre Hermé w metrze :)




środa, 5 marca 2014

Makaron z dynią

Na moim parapecie od października leżała dynia piżmowa. Widząc, że już niedługo trzeba będzie się jej pozbyć, postanowiłam przerobić ją na purée dyniowe. To świetna baza dla wielu potraw. Mi wystarczyło na dwa obiady - raz w wersji z makaronem i raz w postaci placuszków. Te drugi były dobre, ale brzydkie, więc zdjęć nie zrobiłam. Ale makaron wyszedł ładny, więc można się z nim światem podzielić. Do tego jeszcze w Zara Home załapałam się na resztki wyprzedaży i kupiłam ładny talerz za 6zł. Jakoś wszystko estetyczniej wygląda na miłej porcelanie zamiast szarego talerza rodem z PRL. 


Składniki:
(około 4 porcje)

1 dynia piżmowa
1 marchewka
50 g słonego sera koziego - ja użyłam solonej ricotty, ale jak najbardziej może być popularna feta
2 ząbki czosnku
200 ml bulionu
300 g makaronu spaghetti
1 gałązka suszonego rozmarynu 
oliwa z oliwek
0,5 łyżeczki gałki muszkatołowej
0,5 łyżeczki pieprzu cayenne
sól
pieprz


Przygotowanie:

Nagrzewamy piekarnik do 150 stopni C.

Dynię, marchewkę, czosnek obieramy i kroimy w małe kawałki. Wrzucamy do miski z oliwą, gałką muszkatołową i rozmarynem.  Mieszamy. Warzywa rozkładamy na blasze do pieczenia. Posypujemy solą i pieprzem.

Pieczemy do miękkości (około 20 minut).

Warzywa blendujemy z serem i bulionem na gładką masę. Jeżeli smak sera będzie zbyt mało wyczuwalny, dorzucamy większą ilość. Doprawiamy pieprzem cayenne.

Purédodajemy do ugotowanego makaronu i dobrze mieszamy. Danie podajemy, posypane startym serem (tym samym, który używaliśmy wcześniej) i rozmarynem.




Buon appetito!